środa, 31 lipca 2013

Rozdział 2. Chcę hasać na łące w starej i wyniszczonej szacie krzycząc, że jestem objawionym mędrcem.

Odwróciłam się na pięcie. Uniosłam głowę i spojrzałam w oczy dwójki napastników, którzy stali właśnie przede mną. Odnaleźli mnie w tej dziczy, chociaż nie rzucam się za bardzo w tym tłumie ...chyba...
- Michael! Ryan! - krzyknęłam, przyglądając im się. Minęło kilka miesięcy ale to wystarczyło, by słoneczko na nich odpowiednio podziałało. No dobra, tylko czarnowłosy Mike nie za bardzo uległ zmianie, kogo ja chcę oszukać. Cornerowie tak samo jak i Daviesowie to znajomi rodzinni. Jestem ciekawa jak do tego doszło, skoro mimo swych korzeni to zamieszkaliśmy we Francji i tam spędzamy znaczą część swego życia. Zaczęłam snuć kilka sugestii, które zostały przerwane przez brata kapitana drużyny quidditcha Ravenclaw, czyli przez tego szatynowego chłopaczka.
- A tyś nadal płaski kurdupel. - Na jego twarzy wykwitło niezadowolenie, które prędko zamieniło się w wygięcie się z bólu. Nadepnęłam mu na stopę.
- Również miło cię widzieć. Bierzesz przykład z braciszka? Szkoda, że ci coś nie idzie. - Dziecinne zaczepki zawsze spoko, spróbowałam nawet naśladować jego smutną twarz ale między nami stanął jedyny w miarę mądry i rozgarnięty.
- Bo zabieramy zabawki i idziemy do domu - mruknął i biorąc mnie za lewą rękę, a Ryana za prawą, zataszczył nas w kierunku Wielkiej Sali. Cel naszej podróży został poprzedzony oczywiście zabawną historyjką ze schodami i poruszaniem się za pierwszoklasistami. W pewnym momencie nawet dołączyliśmy do Ślizgonów, więc w popłochu i nim się zorientują zaczęliśmy się oddalać jak te ninje. Zapewne nowi dziwnie sobie o nas pomyśleli, bo już nie raz czułam na sobie cudzy wzrok. I my jesteśmy Krukonami? Niby tak, przynajmniej tak mówi nasz herb wyszyty na sięgającej do kostek szacie. Co chwila je zadzierałam do góry, bo przez cudowny komplement kumpla poczułam, że ciągnie mnie ziemia. Tak jakoś. Prawie godzinny marsz wystarczył byśmy nareszcie mogli usiąść. No dobra, pośpieszyłam się. Najpierw trzeba się było przepchnąć przez bramę zafascynowanych i świeżo upieczonych czarodziei, którzy niczym zaczarowani przyglądali się tutejszemu wystrojowi. Co prawda, to prawda. Nawet do dzisiaj Hogwart robi na mnie wrażenie, lecz ból nóg okazał się silniejszy. Szarża utworzona z trójki osób zadziałała i przedarliśmy się przez nich wszystkich. Uśmiechnięta stałam między swoimi znajomymi i tym razem to ja prowadziłam grupę, co chwila to podśpiewując: "A może w Ravenclawie, Zamieszkać wam wypadnie, Tam płonie lampa wiedzy, Tam mędrcem będziesz snadnie...". I tak nuciłam aż do ławek, bo wtedy chcąc, czy też nie zostałam uciszona donośnym głosem Dumbldore'a, który rozpoczynał swe kazania. Na początku była oczywiście Tiara Przydziału, więc na jej siedziałam jak zaklęta. Ciekawa byłam ile ja to minęłam nowych Puchonów, Gryfonów, Ślizgonów no i przede wszystkim Krukonów. Po tym było zapoznanie się z nauczycielami oraz groźbami, co takiego ich spotka. Równie dobrze można im powiedzieć, że niebezpieczne czasy was tu czekają, a ci nadal będą siedzieć z głupimi, wesołymi minkami tak jak ja teraz. Dalej jeszcze było odśpiewanie hymnu, a dalsze dane przepływały do mnie jednym uchem, a wylatywały drugim. Była chyba jeszcze mowa o zasadach, ale nie jestem już tu pierwszy razem, wiem o co chodzi... Najlepsze było to, że całe rozpoczęcie roku minęło dość szybko. Nim się zorientowałam to na stołach zjawiło się dla nas jedzenie, które było okazją do bliższego zapoznania się z nowymi ludźmi.
- Podasz mi chleb? Nie sięgam do mięsa, kurczę... - próbowałam na różne sposoby, ale pewna pierdoła uroczo mi przeszkadzała. Palcem wskazywać nie będę, bo Daviesowi bym oko wybiła, a nie chce podpaść jemu bratu. To nie tak, że się go boję... Ja po prostu łapię stresa, o. Roger jest kapitanem naszej drużyny quidditcha i nie chcę bym wyleciała za takie durne głupstwo. Niby znajomy, ale z chęcią zrobiłby mi tak na złość. Jestem ciekawa ile będzie trwała ta jego zemsta za ten peruwiański proszek...
- Leonore!
- JESZCZE JEDEN RAZ... - uniosłam głos, który natychmiast zamarł pod gniewnym spojrzeniem Michaela. Dlaczego nawet on nie chce stanąć po mojej stronie? Dobra, to było głupie pytanie. Zjednoczenie facetów i tak dalej.
- A niech was centaur pożre. -Tak właśnie wyglądała nasza pierwsza, wspólna kolacja. Bez docinków nie mogło się obejść, jednakże żartowaliśmy też i sobie razem, ale też opowiadaliśmy o spędzonych wakacjach. Dla niektórych były one miłe, dla niektórych nie za bardzo. W pewnym momencie nawet dołączyło do nas kilka zupełnie nowych osób, lecz byli to oczywiście Krukoni, to nie czepialiśmy się. Siedzieliśmy tak dość późno i dojadaliśmy wzajemnie słodycze, które pozostały nam jeszcze z wycieczki po peronie.
- Jestem ciekaw, kto będzie pełnił wartę przy kołatce - przeciągnięcie i jakże delikatny kuksaniec w bok wyrwał mnie skutecznie z rozmyślań o jutrzejszym dniu. Nie chcę patrzeć nawet na plan lekcji. Nie chcę wiedzieć, co i z kim mam jako pierwsze. Po prostu chcę hasać na łące w starej i wyniszczonej szacie krzycząc, że jestem objawionym mędrcem..
- Zejdź ze mnie, Davies. Podręcz nowych, obrazy czy cokolwiek. Ja idę spać, a ty se zgaduj hasło - mruknęłam ospałym głosem i nachyliłam się nad starymi drzwiami, które wygłosiły swą zagadkę. Odpowiedziałam na nie szeptem i przeszłam dalej, kątem oka zauważając, że i oni stoją ostatkiem sił, skoro głowią się z tak prostym zadaniem...
- Branoc, moi chłopcy - pożegnałam się z nimi uśmiechem, ruszając radosnym krokiem ku dormitorium. Czekało mnie jedynie wypakowanie bagażu w jakże klasycznym stylu.

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 1. Chować dzieci, chować żony bo właśnie przybyłam.

Kolejny mój rok w Hogwarcie miał się właśnie rozpocząć za kilka godzin. 
Jeszcze przed chwilą pakowałam swój bagaż na pokład i pożegnalnie machałam do rodziców i swojej starszej siostry, która podobnie jak ja, nie mogła doczekać się swojej magicznej podróży. Jedyna osoba która powinna mi teraz towarzyszyć to mój brat Andrew, lecz ten już czmychnął do swojego Gryfońskiego przedziału. No tak, niestety obydwoje trafiliśmy do innych domów, lecz ten nie wyrzeka się mnie i nadal gnębi. Trafiłam do Ravenclaw i muszę przyznać, że jestem z tego dumna. Pamiętam jeszcze te czasy nim na mej głowie spoczęła Tiara Przydziału i martwiłam się, do jakiego domu trafię. Opis każdego z nich brzmiał co najmniej dziwnie, przerażająco i żaden zdawał się nie pasować do mnie. O zgrozo, jakże ja się pomyliłam! Krukoni to bardzo fajni ludzie, lecz jako osoba nie przepadająca za działaniami w grupie wolałam umilić sobie czas czytaniem. Do moich rąk trafił tytuł "Zuchwałe sztuczki poskramiające sprytnych zuchwalców" i trzeba przyznać, że książka była całkiem długa. Oparłam się twarzą o szybę i co jedną stronę przegryzałam fasolki wszystkich smaków. Me szczęście polegało na tym, że często trafiałam na te o smaku toffee, więc aż tak często nie przybierałam dziwnej miny. I to właśnie w ten sposób mój czas spędzony w pociągu mijał i mijał. Kobieta która roznosiła łakocie dla czarodziejów często świergotała tuż przed moim przedziałem, dzieci co chwila piszczały z powodu podekscytowania, a towarzysze którzy siedzieli wraz ze mną przemienili tutaj nieco barwy na bardziej Krukońskie, by reszta wiedziała z jaką to szlachtą Hogwartu zadziera. Uroczo mój czas w pociągu się ciągnął, prawda? Powoli zaczęłam nawet przysypiać, lecz jak to przystało na konduktora to musiał ogłosić, że już wysiadamy i to zbyt głośno. On ma z pewnością układ z moim bratem, nie ma co. Niczym leniwiec zaczęłam podskakiwać na palcach by sięgnąć swego bagażu, który po chwili huknął na siedzenia wraz z drobną ilością kurzu. Schowałam do niego wcześniejszą księgę co mnie zabawiała i już musiałam zacząć biec. Ciągnęłam za sobą swą własność, a pośród pisków i buchania Hogwart Express starałam się odnaleźć kogokolwiek znajomego. Błądziłam ze swym brązowym bagażem, który wyróżniał się wieloma kieszeniami na zewnątrz a farbowane włosy o kolorze wyblakniętej czerwieni wcale nie pomagały mi wchodząc w oczy. Westchnęłam ciężko, po raz ęty poprawiając grzywkę ściętą na ukos. Chować dzieci, chować żony bo właśnie przybyłam.
- Anyone? - mruknęłam sama do siebie, a raczej do mojej kochanej sowy. Jest mała i cała biała, jednak jej skrzydła się wyróżniają, bo mają one barwę brązowo-szarą. Nazwałam ją Nixo i uwielbia w dziwny sposób donosić listy, łakomczuch jeden. Kochana, oddana towarzyszka co towarzyszyła mi przez większość czasu i nawet teraz. Wraz z tłumem niczym stadion wpadliśmy do szkoły, a ja wraz ze swym pierwszym krokiem poczułam jak bardzo za tym miejscem tęskniłam. Wizerunki ludzi z obrazów machały do nas radośnie, będąc równie szczęśliwi. Odmachiwałam każdemu i nawet zdołałam się nabawić tego Ślizgońskiego "szlama", gdyż dom Węża już pomyślał, że do nich macham. Zaśmiałam się cicho i prędko ruszyłam dalej by dogonić przynajmniej resztę Krukonów. Echo naszych ciężkich kroków odbijało się coraz bardziej i budziło pozostałych pod warunkiem, że w ogóle spali. Zdawało się, że przygotowywali się już od pewnego czasu na nasz powrót i nie tylko. Bo przecież trzeba dobrze przywitać świeżaków, no nie? Nowi uczniowie biegli w środku, żeby się nie zgubić i tutaj mają mojego plusa. Zawsze jak tak patrzę na nich to się zastanawiam, który z nich to okrutny Ślizgon, a który dopomoże nam swym sprytem w Ravenclawie. Najwidoczniej moje rozmarzania się trwały dość długo, bo nawet nie spostrzegłam, że pewna osoba towarzyszy mi krok w krok.
- Witaj znowu, Lea - usłyszałam rozweselony, męski szept który wywołał w mojej głowie natychmiast tak wiele wspomnień...